6.01.2015

Z archiwum Is

Dawno nic nie wrzucałem. Co prawda nie za wiele mam czasu, a organizacja i zarządzanie tym czasem który mam nigdy nie była moją mocną stroną, stąd i poślizgi, czasem wielomiesięczne. Ale tym razem coś wrzucę. Co prawda z archiwum, ale co tam..
Port w Vogar

Vestmannaeyjar

W drodze na Jökulsárlón

Jökulsárlón

Faxafoss

Faxafoss

Grafarkirkja

3.20.2015

Prowincjusz w Londynie

   Londyn. Do hotelu dotarliśmy zmęczeni.. po 21-szej. Wyjazd z Reykjaviku o godzinie 12.40. Na lotnisku pustki. Przed nami do odprawy nikogo, za nami również pusto. Chwilę potem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawia się spory tłum, ale my mamy odprawę za sobą. Lotnisko w remoncie. Stara, dobra paszodajnia gdzie można było za śmieszne pieniądze dobrze podjeść została zlikwidowana. Szkoda, cóż począć wszak żołądek nie sługa, więc idziemy do nowego baru. Kupuję warzywa duszone, kotlety rybne i kromkę czosnkowego chleba. Przemek chce hamburgera z frytkami i coś do picia. Nie ma sprawy, kasują nas z uśmiechem na 3600 ISK. Moja porcja ledwo zakrywa dno talerza. Robimy krótki rekonesans po bezcłowym, kupujemy picie do samolotu. Za islandzką wodę płacę 300 ISK za butelkę 0,5 l. W kranie taka sama jest za darmochę. Lotniskowi kramarze dzięki terrorystom niezłe lody kręcą. W ramach wdzięczności powinni im coś odpalać.... Lot spokojny, obsługa miła i profesjonalna. Czas mija szybko na pokładzie linii w kolorze lila. Gatwick Airport przytłacza, a nas czeka odprawa paszportowa przed przekroczeniem granicy UK. Zmęczeni funkcjonariusze pilnują aby podróżni posłusznie i sprawnie mogli przebrnąć przez labirynt zasieków zrobionych z taśm i słupków. Czasem zmienią układ taśm, wydłużając lub skracając drogę do miejsca gdzie istoty brakiem emocji bliższe bardziej androidom niż ludziom zweryfikują nas i nasze paszporty, wydając werdykt czy jesteśmy godni przekroczyć granicę Królestwa. Wszystko to jest przygnębiające. Przypomina bardziej labirynt z myszami niż miejsce gdzie przebywają istoty ludzkie, albo może bardziej jeszcze wrota raju z wizji Herberta... Cóż, względy bezpieczeństwa i pragmatyzm biorą krok przed uczuciami wyższymi, taki mamy klimat ostatnio. Budzi się w nas tęsknota za domem i miłą atmosferą na KEF. Po dojściu na stację kolejową- zamotanie, dokąd teraz? Co prawda sprawdziłem w domu przed wyjazdem marszrutę na google, ale teraz z nazwy stacji do której mamy dotrzeć pamiętam tylko drugi człon -junction. Takich jest kilka, tylko która właściwa? Mapa w telefonie nie chce się załadować, brytole skąpią z netem. Dają tylko 20 min. dostępu i 512 kbps. Skąpidupy. Co mam z tym zrobić, zagrać w sapera? No dobra, skoro technika zawodzi trzeba ruszyć analogowo makówką. Schematy ich połączeń mało mi mówią. Rzucamy okiem na tablicę odjazdów. Eureka!!! Jest!!! Clapham Junction. Jedziemy!!!
  Dotarliśmy, co dalej teraz. Gdzie jest metro? Wychodzimy z dworca. Mapa na przystanku autobusowym. Stacji metra brak. Pytam o nią stojącego nieopodal tubylca. "Underground? O, fuck brother...." Potrzebuje chwili na zebranie myśli, zalatuje od niego alkoholem. Gość wyraźnie balansuje na granicy światów.... oprócz alko musiało być coś jeszcze. Wraca na chwilę do naszego kontinuum, macha niedbale ręką wskazując kierunek w dół ulicy. Na światłach w prawo-dorzuca. Dziękujemy i odpływamy każde w swoją stronę.
   Stacji metra nie ma. Ale jest przystanek autobusowy. Sprawdzam rozkłady jazdy. Bingo!!! Linia 49 dowiezie nas na Shepherds Bush, tam jest nasz hotel.
   Hotel. Stary wąski dom, zapach starości, pokój ciut mniejszy niż "dwójka" w akademikach starej, dobrej Polibudy na Zwierzynieckiej. Na ścianie z jedynym brudnym oknem, leniwie odłazi od tynku pożółka tapeta w bordowe kwiaty. Smętnie zwisająca w oknie firanka nieokreślonej barwy dawno już pożegnała się z dziewictwem bieli a ściany i drzwi tęsknią za pędzlem i farbą jak poseł za dietą i . W łazience prysznic, kubeł, kibel i zlew z brudnym lustrem. Ciśnienie słabe i trzeba uważać na wodę. Strasznie ciężko ustawia się jej temperaturę. W portierni chyba Pakistańczycy, w ich telewizorze 24 godziny na dobę królować będą hity z Bollywood, a w kątach niepodzielnie włada cesarz kurz. Zakaz picia i wnoszenia alkoholu mam w głębokim poważaniu jeszcze od czasów studenckich. W sklepie po drugiej stronie ulicy kupuję za psie pieniądze buteleczkę wybornego Guinessa, po namysle dokupuję drugą i przemycam koło cieciówy w rekawach jak za dawnych dobrych czasów. He,he nie tacy portierzy nas próbowali upilnować, a nie udało im się.... Łza się w oku kręci, wspomnień czar... Pościel czysta i nie ma pluskiew... chyba. Jakoś obleci, no i jest internet. Dla Przemka to podstawa. Idziemy coś kupić do żarcia i spać..... Dobranoc. Pa!!!
    P.S Rano okazuje się że coś tam jeszcze żyło oprócz nas. Dziabło mnie w piszczel. Ranka będzie się jeszcze długo paskudzić..... Czego to człowiek  nie dokona i czego nie zniesie, żeby się dostać na koncert J.Bonamassy;)

3.17.2015

Pustka i biel

    Pustka w głowie a za oknem biało. Aż do wyrzygania. Znowu w nocy nasypało tego białego badziewia.  Nie ma co marudzić, od listopada był czas przywyknąć.... Tylko ile razy można skrobać te cholerne szyby w samochodzie. Cholerna zima. Od piętnastu lat bawię w emigranta na tym kawałku skały i zawsze więcej było deszczu niż śniegu. A tu proszę jaki zaskok. W tym roku jak u Garczarka w pieśni ,, mróz za mordę wziął i trzyma” Nawet dzieci mają już dość już tego syfu. Tęsknią jak gęsi za zieloną trawą i deszczem. Ale takim padającym w miarę pionowo.
    No dobra marudzę. Wiem. Zrzędzę jak stara baba na czerwonego, a przecież na monotonię pogodową nie możemy narzekać. Na przykład wczoraj i dwa dni temu padał deszcz. Ale nie taki jak bozia przykazała tylko „deszcz na odwrót” Co to jest , zapytacie, „deszcz na odwrót”? To taki, który jeśli już nawet zamienił się w kałużę, to nie ma gwarancji że za chwilę znowu wam nie zleci na prosto na łeb, albo nie wleci pod kurtkę od dupy strony wyrwany z tej kałuży podmuchem wiatru. A wiatr bywa naprawdę wytrwały. Potrafi wiać równo kilka lub kilkanacie godzin. Potem dzień, dwa względnego spokoju i znowu jazda.  I tak co dwa tygodnie w tym sezonie. Nie powiem, czasami bywa to nawet interesujące. Na przykład dwa tygodnie temu sztorm przyniósł  deszcz z rana, około południa burzę śnieżną, a w porze obiadowej znowu lało. Stałem z kubkiem kawy w ręku na czwartym piętrze budynku w którym zdobywam w trudzie i znoju środki na życie i podziwiałem wędrujące w kierunku dachu krople wody wielkości ziaren grochu.. Jancio Wodnik normalnie... i to bez sztuczek komputerowych. Zresztą co tam krople wody, cienizna. Dwa dni temu typ z Grenlandii bawiąc wyspie nagrał filmik jak go wiatr podrywa tak na półtora metra nad ziemię. Wystarczyło że rozpiął kurtkę i odchylił poły. Zasadniczo wyglądał jak parodia ekshibicjonisty obdarzonego supermocami, taki Super Ex. Ale to było dalej na północ, tu w stolicy, a dokładnie w Mosfellsbær wiatr asfalt zwinął. Serio, bez lipy. Pozrywał kilkumetrowe kawały nawierzchni z drogi. A drugą połowę Moso podtopił. A jak!! Równowaga w przyrodzie musi być!
    W czwartek do Londynu na koncert Bonamassy, i tak połazić sobie po mieście  wktórym nie ma śniegu. Pokazać starszemu synowi cywilizację i kupić mu pierwsze w życiu glany. Mój Boże, zapowiadają że będzie od 10-ciu do 13-tu stopni. Toż to islandzkie lato... chyba się rozpłaczę ze wzruszenia. Byleby tylko żaden wyznawca „religii pokoju” nie odpalił w pobliżu przenośnego teleportu do raju obiecanego przez proroka a będzie dobrze. Do Londynu zabiorę Zorki 4 który jest wposiadaniu mojej rodziny od 1978 roku i zrobił w tymże 1978  kupę slajdów w Egipcie. Jest jeszcze na chodzie (chyba) więc poszalejemy. Dokupiłem do niego światłomierz Gossen Luna Star F2, więc zobaczymy co te maleństwa potrafią. Trochę to taki fotograficzny pakt Ribbentrop-Mołotow, ruski aparat i szwabski światłomierz, oj, będzie się działo.
    Po powrocie oczekiwanie na święta i operację w połowie kwietnia. Trzydzieści lat po wypadku wymieniam biodro na endoprotezę. Trochę jestem jak ta młoda panienka co to i chciałaby i boi się, ale coraz to powracające bóle kręgosłupa i stawu skokowego w drugiej nodze stanowią sygnał którego nie wolno bagatelizować. Dalej może być już tylko gorzej. Uciekałem przed nożem ttrzy dekady, więc wystarczy może... 

2.24.2015

Historia banalno-prowincjonalna

  Historia banalno-prowincjonalna. O tym jak strach potrafi dopaść nas znienacka, nawet we własnym łóżku. Przykłas pierwszy z brzegu żeby zbyt  daleko nie szukać. Najlepsza żona pod słońcem wczoraj wieczorem udała się w końcu na zasłużony odpoczynek po całym dniu pracy. W celu odprężenia postanowiła poczytać. Jak wiadomo powszechnie czytać można różne rzeczy. I choć zwykle małżonka preferuje literaturę piękną to jak na złość tego wieczoru do poduchy postanowiła poprzeglądać lokalne informacje. Zapewne ktoś pomyśli co za głupi pomysł, informacje jako relaks? No proszę was kochani, mówimy wszak o głębokiej prowincji, peryferiach cywilizacji. Cóż tu może nas zaskoczyć? Wiadomości zdominowane wrzutkami o  lokalnych utrudnieniach w ruchu spowodowanych pogodą, czasem jakiś wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Od czasu do czasu pożar, wybuch wulkanu, lub sporadycznie jakieś psujące statystyki zabójstwo w afekcie wśród emigrantów. Historie banalne o zasięgu mocno ograniczonym, no może za wyjątkiem wulkanów, te mają zasięg jak Rewolucja Październikowa - mieżdunarodnyj.  No dobra, prowincja prowincją a raz się zdarzyło że policjanci musieli użyć broni. Jakiś wariat zaczął ostrzeliwać się z okien mieszkania na jednym z osiedli w mieście R. Negocjacje jeśli były, nie przyniosły rezultatów innych jak podziurawieni: funkcjonariusz, radiowóz i samochody mieszkańców na parkingu. Delikwent był zdeterminowany więc  trzeba było gościa unieszkodliwić. Przebiegu całej akcji nie pamiętam zbyt dokładnie, zresztą lokalna prasa w odróżnieniu od kontynentalnych standartów nie epatowała nadmiarem szczegółów.  W każdym bądź razie operacja została zakończona sukcesem czytaj: niedoszły eksterminator osiedla zamienił się w denata takiego martwego całkiem. Policjanci biorący udział w akcji zostali objęci opieką psychologa, a policja w prasie na drugi dzień składała kondolencje najszczersze rodzinie napastnika żałując i opłakując gorzkimi śmierć jego... nie mogąc odżałować że sami jako funkcjonariusze stracili niewinność, bo pierwszy raz w historii tego kraju musieli użyć broni palnej przeciwko własnemu obywatelowi. Czas jednak leczy rany więc powoli wszyscy zapomnieli o tym wydarzeniu, i znów zrobiło się sennie i spokojnie, aż do wczoraj... W lokalnej prasie  pojawiła się notka która zatrzęsła poczuciem bezpieczeństwa zapewne nie tylko mojej drugiej połówki. Sprawa dotyczy azylantów. Wsród całej grupy biedaków przybyłych tu z każdego niemal objętego wojną lub dotkniętego biedą zakątka świata, ratujących własną skórę, trafiły się dwa dość zagadkowe indywidua. Otóż osobnicy Ci po pierwsze nie posiadają żadnych dokumentów, na domiar złego, za każdym razem podają sprzeczne informacje dotyczące wieku, kraju pochodzenia czy chociażby tego jak się faktycznie nazywają. Niezmienni natomiast są w głoszeniu swojego oddania i miłości do ISIS, czego jak sami deklarują  mają zamiaru dowieść czynem i ofiarą, byleby tylko trafiła się okazja. Sprawa wyglądałaby na kuriozalną i zabawną w sumie, bo te buńczuczne deklaracje te dwa czuby składają w urzędach z których otrzymują pomoc i  na policji. Tak, było by zabawnie gdyby nie jeden mały szczegół. Policja po wysłuchaniu tych maniakalnych bredzeń radosnych kandydatów do przelecenia pięćdziesięciu dziewic w w tym ich Raju, postanowiła dla dobra społeczeństwa aresztować prewencyjnie idiotów, aż do wyjaśnienia kim są i skąd ich faktycznie diabli przynieśli. Został więc złożony odpowiedni wniosek do sądu, sprawa w toku,  a tu radosna niespodzianka. Sąd powołując się na jakąś bzdurę zwaną Kartą Praw Człowieka zabronił odizolowania debili, uzasadniając swoją decyzję tym, że policja nie wykorzystała innych możliwości jakimi dysponuje. Wskazując jednak w swej łaskawości na te możliwości, Sąs uznał że są nimi: dozór, upomnienie i zakaz poruszania się pobliżu miejsc gdzie mogliby komuś zaszkodzić.....  Już to widzę, jak gość w stylowym pasku z drucików i kostek trotylu czy tam innego semtexu bierze do serca ustny nakaz policjanta i jego machanie palcem: Nu, nu, nu ty niedobry, nie wolno ci tam wchodzić, a do oceanu też nie wolno bo jest zakaz połowu dorsza środkami pirotechniczymi.... Zjedz hot-doga z bekonikiem, bo głodny nie jesteś sobą... itd...  Chociaż to by było w sumie niegłupie. Z tym hod-dogiem. Po takim amerykańskim przysmaku, wejściówkę do raju diabli by wzieli, nadzieja na łatwą pochędóżkę i winiacza z dzbana rozwiałaby się jak sen jakiś złoty. Wiec w sumie może to ratunek dla Europy. Chcesz azylu – zjedz hot-doga (z bekonikiem).
Amen.